"Rysiu, nie daj się bidzie, bo wiosna idzie!"

Jak co tydzień i w ten wtorek, od razu po zakończonych lekcjach, pobiegłyśmy do Franciszkanów, aby pomóc wydawać posiłki bezdomnym. Od pierwszego momentu wydawało mi się, że to spotkanie będzie wyjątkowe. Tego dnia było dużo więcej rąk do pracy niż zazwyczaj. Co więcej, przygotowaliśmy prawdziwe pyszności dla bezdomnych. Na stołach zagościła "wykwinta" sałatka i kanapki z szynką i łososiem. Tym razem chętnych do jedzenia przyszło dużo więcej niż zwykle. Po posiłku zaprosiłyśmy bezdomnych do rozmowy, jednak nikt się nie kwapił do przedstawienia nam swojej historii. Kiedy już straciłyśmy nadzieję na szansę bliższego poznania kolejnej osoby, przysiadłyśmy się do starszego pana, który jako jeden z ostatnich kończył swoje kanapeczki. Pana Rysia nie trzeba było długo namawiać do zwierzeń. Z wdzięcznością w głosie zaczął swoją opowieść.

"Nazywam się Ryszard, wdowiec, mam 69 lat"
Już po tych kilku słowach potoczyły się pierwsze łzy.
Pan Rysiu wspominał swoje lata młodości, gdy zaczynając od Krakowa, studiował i zdobywał wiedzę. Jak się okazało, jest on ogrodnikiem, ale także zdobył tytuł inżyniera.

"Z Krakowa wysłali mnie do Brnia i tam zrobiłem szkołę zasadniczą. Mało tego, założyłem rodzinę i zaocznie kończyłem technika. Myślę: "co ja będę frajer?" Był konkurs "Kwiaty dla miasta Kraków", a Kraków nie wioska, chociaż tam papierosy też sprzedają w kioskach. I pierwsze miejsce zająłem. Dwa banknoty w nagrodę otrzymałem. Pracownikom dałem jeden, drugi żonie przekazałem. I tak ładnie mi się układało. A po technikum, w Krakowie jest Wyższa Szkoła Rolnicza, tam poszedłem na wydział ogrodniczy. Więc wkuwałem łacińskie nazwy, bo to jest podstawa. Teraz w sklepie mało gdzie Pani zobaczy polską nazwę. A potem zdobyłem tytuł inżyniera. Ale to tylko dla siebie i satysfakcji. (...) Pracowałem w firmach ogrodniczych, sprzęt miałem od ciągnika poprzez odśnieżarkę, wszystko. Taki byłem pozbierany."
I co było dalej?
"Miałem mieszkanie w Krakowie, dzieciom założyłem książeczki mieszkaniowe. Starałem się jak mogłem. Teraz tylko z córką mam kontakt."

Pomimo przepracowanych ponad 20 lat swojego życia, Pan Rysiu nie otrzymuje emerytury, bo archiwa firm, w których pracował, pogineły. Firmy upadły, zostały pozamykane i nie ma dowodu potwierdzającego staż pracy Pana Rysia.


"Potem miałem mieszkanie w spółdzielni mieszkaniowej "Janowo", tam był bardzo wysoki czynsz, ciepła woda w kranie, no to wiadoma sprawa. I mnie, z Panią moją, już nie było stać na to mieszkanie. I dali mi po prostu mieszkanie socjalne."


Niestety, rok temu Pan Rysiu z żoną, wychodząc do sklepu, zostawili palącą się świeczkę w łazience. Całe mieszkanie spłonęło. Zostały tylko czarne od dymu ściany.  


"Teraz śpię w noclegowni w Gdańsku. Jest woda, nie muszę się na podłodze męczyć, bo kręgosłup bym wykończył. Przecież to nie sposób! Dostałem lek na kręgosłup, na receptę, za 100 zł. To jak ja mam za 400 zł wyżyć?"


Pan Rysiu kontynuuje:"Tak więc teraz, to ja już się martwię tylko jak przetrwać z dnia na dzień. Ale ja się trzymam. Jak patrzę do lusterka, to nie wyglądam na swój wiek! A na Święta, to robię za Mikołaja. O, jak się dzieci cieszą! Ach, i Szczurek jest w porządku. Przecież ja u niego skalniak i ogród robię, prawie 20 lat już. Jak zaczynałem, to młodym chłopcem byłem, a teraz kaleka. Ale jeszcze chodzę, chodzę."


Pan Rysiu wydaje się być zrezygnowany, ale i wdzięczny. Bardzo wdzięczny.



"Najgorsza jest samotność. Nie mam się do kogo odezwać, sąsiedzi są wrogo nastawieni, ale nie można się załamywać. Tylko siła od Boga i wiara trzyma mnie przy życiu. Mam jedno życie, muszę tak długo, jak Pan Bóg pozwoli, wegetować, obojętnie czy mając na chleb, czy ze śmietnika, czy żebrając od ludzi. Trzeba przetrwać. Najgorzej jak się człowiek załamie psychicznie.
A nie daj Boże, zaglądać do kieliszka, to nie rozwiąże żadnego problemu.
Całkiem dołuje mnie to w osobie własnej. Tego bym sobie nigdy nie życzył. Gdyby nie odeszła moja Pani, byłoby sto razy lepiej. Była cudowną kobietą. Była moim słońcem w tunelu"

Łzy niespiesznie płyną z jego policzków. Żona Pana Rysia zmarła jesienią zeszłego roku.

"Czasem tak bywa, niezbadane są wyroki boskie. Trzeba się z faktem pogodzić. Ja jakoś jeszcze sobie radzę.
Zaraz wiosna, to się podniosę na duchu. Nie tylko fizycznym. Wiosna, ja ogrodnik, to zawsze gdzieś grosz zarobię.  Dam jakieś ogłoszenie, czy do MOPSu, czy pójdę pod dom, do ludzi."


Pomimo tego, że życie Pana Rysia nie zawsze było usłane różami, nasz rozmówca nie poddaje się i z szerokim uśmiechem mówi sobie tak:

"Rysiu, nie daj się bidzie, bo wiosna idzie!"



Jak widać, Pan Rysiu już się przygotowuje na Święta!
Wpadajcie na naszego instagrama: @spojrzmiwoczy
https://www.instagram.com/spojrzmiwoczy/

Tekst: Hannah Calvo
Korekta: Karolina Potrzebska
Zdjęcie: Marysia Wiśniewska

Komentarze

  1. Pana Rysia spotkaliśmy z Krzyśkiem minioną niedzielę w Rumi, poopowiadał nam troszkę, porymował, pożartował... Zdecydowanie - nie daje się biedzie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recepta na życie? Uśmiech!

"Jestem synem Sat Okh"

"Liczy się szczerość!"