Posty

"Jestem synem Sat Okh"

Obraz
Z panem Krzysztofem spotykam się w letnie popołudnie w jednej z nadmorskich restauracji. Towarzyszy nam Piotr, który pomaga osobom bezdomnym u Franciszkanów (tam też właśnie miałyśmy okazję go poznać). Słońce świeci, wiatr delikatnie powiewa. Patrzę na mojego rozmówcę i już wiem, że jego historia będzie przeciwieństwem tego pięknego popołudnia, a to, co zechce mi wyjawić, będzie stanowiło jedynie część jego trudnej drogi życia. Patrzę na pomarszczoną twarz i przedramiona poprzecinane białymi bliznami, jedna przy drugiej. Pytam o jego historię – o to, jak znalazł się w tym miejscu. - Tu nie ma nic ciekawego, to nie jest nic warte. O ojcu mogę poopowiadać, nie o sobie - mówi zdumiony pan Krzysztof. Pytam więc o ojca, mając nadzieję, że przy okazji wspomni także co-nieco o sobie. O niego pan Krzysztof był już pytany niejednokrotnie, udzielał licznych wywiadów. Nie był to pospolity człowiek - jego historia jest tak niesamowita, że aż trudno w nią uwierzyć. Jest to his

Prosta historia Arka

Obraz
Moja cierpliwość została wynagrodzona - po wielu  słowach zachęty i spotkaniach spędzonych na budowaniu zaufania, Arek zdecydował się opowiedzieć nam swoją historię.  Zaczął dość nietypowo, wręczając mi wycinek gazety sprzed wielu lat.  Historia okazała się zbyt bolesna, by przeżywać ją jeszcze raz. 13 lat temu pędzący samochód wjechał w dwie kobiety stojące na przejściu dla pieszych na jednej z bardziej ruchliwych ulic Gdyni. Siedemdziesięciokilkuletnia matka Arka zginęła na miejscu, a jego siostrę w ciężkim stanie przewieziono do szpitala. Pomimo wysiłków lekarzy kobiety nie udało się wyleczyć.  To był początek kłopotów. Arek załamał się po śmierci ukochanej mamy, zaczął pić, rozpadła mu się rodzina. Ze łzami w oczach mówi:  "Chciałbym nie pić, ale po tylu latach to już nie jest takie proste" "Powiedz mi tak szczerze Arek, masz kontakt z dziećmi? One wiedzą jak bardzo jest kochasz?"   - pytam. Wystarczyło wspomnieć o dzieciakach, a na twarzy Arka zawitał

"Usiąść i myśleć"

Obraz
Witajcie w świecie pana Marka. Świecie widzianym tylko prawym okiem. Pan Marek kradł, od kiedy miał 11 lat. Pan Marek siedzi na ławce obok swojego brata – pana Wojtka, również bezdomnego. Trzeci z braci, najstarszy, też bezdomny. Pan Marek uśmiecha się do nas przyjaźnie. Wracamy do początku. „Kiedy miałem 11 lat, zaczęły się u mnie kradzieże. Trwało to wiele, wiele, wiele lat – prawie 15 lat trwało, z przerwami na więzienie i na zakład poprawczy. I po ostatnim wyroku,  jak siedziałem, jak się odbywał, doszedłem do wniosku, że… to się nie opłaca. Lepiej… lepiej biedę klepać jak kraść. Od czasu jak wyszedłem… tego się trzymam… nie kradnę! Po prostu odpuściłem sobie, no…” Woli być żebrakiem niż złodziejem. Człowiek, dla którego „klepanie biedy” nie jest, jak dla wielu z nas, abstrakcją. Jest konkretem – dziurawym butem, cuchnącym ubraniem, głodem, brakiem domu. Jest codziennością.  „I nie jest dobrze, mogłoby być lepiej w życiu, ale w sumie to nie narzekam. Są ludzie, którzy jakby

"Jestem tylko zwykłym człowiekiem. Zwykłym"

Obraz
Tym razem nie musiałyśmy prosić o rozmowę – pan Adam sam podchodzi do mnie. „ Czy mógłbym z Panią porozmawiać?” Zabieram Marysię pod pachę, a pan Adam prowadzi nas pod pomnik Parasolnika. „ A wiecie, kto to taki?” Nasza odpowiedź, jak przystało na rodowite Gdynianki, była przecząca. „ Ja wam zaraz opowiem. Codziennie do niego przychodzę, od dzieciństwa. Siadajcie” W oczach pana Adama widać jakąś ckliwość, kiedy patrzy na dziwny posąg. Milknie na chwilę i zaczyna znów mówić: „Świetnie, że mogę z kimś porozmawiać. Sor r y, ale znowu mi łzy lecą!” M: Niech lecą, może Pan płakać całe życie! Pan Adam jednak zaprzecza: „ A le już byłem uszykowany na fotę!” Śmiejemy się, a M arysia wyciąga paczkę chusteczek i podaje panu Adamowi. On z apiera się jak może, że nie potrzebuje, nie przyjmie, jednak w końcu ulega i dziękuje z uśmiechem. „ Ja mam swoją przyrodę. Spałem w lesie z dzikami, ze zwierzętami. Wolę tę przyrodę od tego tu . Ja jestem

"Liczy się szczerość!"

Obraz
  Wiosenna pogoda cieszy (zwłaszcza w niedzielę na Monciaku), a poza tym, zdecydowanie sprzyja rozmowom. Dzisiaj, gdy tylko pierwszy głód zostaje zaspokojony porcją ogórkowej, do opowiadania przystępuje pan Radek:   „Moja historia się zaczęła od tego… Jak wylądowałem na bezdomiu? Prowadziłem firmę – potężne inwestycje (instalacje elektryczne, budownictwo, takie rzeczy) - i wydymali mnie, po prostu, na 250 tysięcy. No, teraz to już jest 350, z odsetkami. Wszystko przepisałem na żonę, żeby… nie zabrali niczego i tak dalej. No i tym jednym pismem się załatwiłem. I wylądowałem nagle na bruku. Materiały, wszystko na mnie, a… No wypłacili raz jakąś transzę, ale ostatniej już nie wypłacili. Ja ludziom zapłaciłem, a pieniędzy nie dostałem. I zostałem…na ulicy. Bo nie było…za co. Nie podpisujcie rozdzielności majątkowej.”   Pan Radek już od jakiegoś czasu (czy tego chce, czy nie) należy do osób z utęsknieniem wyczekujących nadejścia wiosny. „Zimę przeżyłem na ulicy, ale myślę, że teraz będ

"Rysiu, nie daj się bidzie, bo wiosna idzie!"

Obraz
Jak co tydzień i w ten wtorek, od razu po zakończonych lekcjach, pobiegłyśmy do Franciszkanów, aby pomóc wydawać posiłki bezdomnym. Od pierwszego momentu wydawało mi się, że to spotkanie będzie wyjątkowe. Tego dnia było dużo więcej rąk do pracy niż zazwyczaj. Co więcej, przygotowaliśmy prawdziwe pyszności dla bezdomnych. Na stołach zagościła "wykwinta" sałatka i kanapki z szynką i łososiem. Tym razem chętnych do jedzenia przyszło dużo więcej niż zwykle. Po posiłku zaprosiłyśmy bezdomnych do rozmowy, jednak nikt się nie kwapił do przedstawienia nam swojej historii. Kiedy już straciłyśmy nadzieję na szansę bliższego poznania kolejnej osoby, przysiadłyśmy się do starszego pana, który jako jeden z ostatnich kończył swoje kanapeczki. Pana Rysia nie trzeba było długo namawiać do zwierzeń. Z wdzięcznością w głosie zaczął swoją opowieść. "Nazywam się Ryszard, wdowiec, mam 69 lat" Już po tych kilku słowach potoczyły się pierwsze łzy. Pan Rysiu wspominał swoje lata młodo

"Byłem niesforny"

Obraz
Kiedy podczas wydawania posiłków w parafii franciszkanów pytamy się, czy ktoś chciałby z nami porozmawiać i opowiedzieć swoją historię, to właśnie pan Henryk wyciąga rękę wysoko w górę. Przez cały czas trwania posiłku uśmiecha się do nas zadowolony, że ktoś wreszcie chce go wysłuchać, bo jego opowieść do krótkich i łatwych zdecydowanie nie należy. Z wielkim przejęciem zaczyna: Pan Henryk: Urodziłem się 1956 roku w styczniu i tak przeżyłem już 62 lata. Krzywda mi się stała 20 lat temu. Jeździłem na zachód, a żona mnie wypi*****iła z mieszkania. Wiecie, co to znaczy? Ja sobie wracam z Paryża, a moja mama mówi mi „Heniek przyjeżdżaj do mnie, bo ty już nie masz mieszkania”. Naprawdę, po 17 latach… (…) Mieszkanie sprzedała. To było na nas mieszkanie w Cisowej. Wiesz, gdzie jest Cisowa? Ona załatwiła mieszkanie i faceta. Tak, 53 metry w tych blokach, tam koło policji. No i co miałem zrobić? (…) No i pojechałem z powrotem do mamy na Słowackiego, koło Kamiennej Góry. Pojechaliśmy tam (do spr