"Jestem synem Sat Okh"


Z panem Krzysztofem spotykam się w letnie popołudnie w jednej z nadmorskich restauracji. Towarzyszy nam Piotr, który pomaga osobom bezdomnym u Franciszkanów (tam też właśnie miałyśmy okazję go poznać). Słońce świeci, wiatr delikatnie powiewa. Patrzę na mojego rozmówcę i już wiem, że jego historia będzie przeciwieństwem tego pięknego popołudnia, a to, co zechce mi wyjawić, będzie stanowiło jedynie część jego trudnej drogi życia. Patrzę na pomarszczoną twarz i przedramiona poprzecinane białymi bliznami, jedna przy drugiej. Pytam o jego historię – o to, jak znalazł się w tym miejscu.

- Tu nie ma nic ciekawego, to nie jest nic warte. O ojcu mogę poopowiadać, nie o sobie - mówi zdumiony pan Krzysztof.

Pytam więc o ojca, mając nadzieję, że przy okazji wspomni także co-nieco o sobie. O niego pan Krzysztof był już pytany niejednokrotnie, udzielał licznych wywiadów. Nie był to pospolity człowiek - jego historia jest tak niesamowita, że aż trudno w nią uwierzyć. Jest to historia gdańskiego Indianina. Tak, to nie jest żadna pomyłka, ojcem pana Krzysztofa był Indianin - Sat Okh. Podczas wyjątkowo mroźnej zimy jego matka, Polka, uciekła z Syberii przez zamarzniętą cieśninę Beringa i tak znalazła się w Kanadzie. Wycieńczona została znaleziona przez Indian. Zamieszkała razem z nimi. Wkrótce została żoną wodza i urodziła trójkę dzieci. Tęskniła jednak za Polską i postanowiła wrócić do kraju z najmłodszym synem. Sat Okh całe dzieciństwo spędził w indiańskiej wiosce i do końca życia pozostał związany z tamtą kulturą. Sam wyjeżdżał często do Kanady, a w Polsce organizował zloty Indian. Historia ma też drugą stronę medalu, ale nie od niej zaczyna pan Krzysztof. Jego pierwsze wspomnienie związane z ojcem jest zupełnie inne…

Co ja wiem o ojcu? Ojciec zostawił nas, jak miałem 2 lata i poszedł do młodszej - mówi głosem pełnym żalu – a mieszkanie po nim odziedziczyła córka z drugiego małżeństwa. W życiorys Sat Okha pan Krzysztof wplata elementy swojego nastoletniego życia, kiedy to zamieszkał z ojcem. Opowiada o życiu w cieniu jego sławy, braku uwagi z jego strony.

Tak, ojciec naprawdę był Indianinem. Oni przez cały czas zjeżdżali się do naszego mieszkania, nocowali. Ja miałem już tego dość, chciałem normalnie żyć i sam nawet rozpowiadałem, że ojciec nie jest Indianinem. Chciałem mieć święty spokój.

Powoli Piotr nakłania pana Krzysztofa, żeby opowiedział coś o sobie, przypomina mu różne historie, aż w końcu on zaczyna opowiadać:

- Żona była wściekła, jak wracałem do domu pijany, robiła mi awantury. Chciała żebym przestał pić, ale nic nie pomagało, żadne terapie. Nie chce wracać do tego, powiem tyle, żona dawała mi te takie tabletki, które miały wywołać wstręt do alkoholu, ale ja z kolegami chlałem dalej. Potem rzygałem jak kot, ale i tak kolejnego dnia znowu chlałem. Któregoś dnia wydarzył się cud: przyrzekłem sobie i Bogu, że przestanę pić i tylko dzięki pomocy Matki Boskiej nie piję do dzisiaj. Nikt mi nie wierzy, w pracy mnie wyśmiali, ale ja wiem, że to był cud - opowiada pan Krzysztof.

- A jak stał się pan bezdomny? - pytam

- To długa historia. Miałem ładne mieszkanie na Kopernika i mieszkała u mnie moja przyjaciółka. Była alkoholiczką, chciałem ją jakoś z tego wyciągnąć, pomagałem jej, często szukałem jej po melinach. Przez to wszystko się zadłużyłem na kilkanaście tysięcy. Wziąłem się w garść, jakoś bym to wszystko pospłacał powoli. Przychodził komornik, ja mu dawałem pieniądze za każdą ratę, i tak przez dwa lata. I nagle okazało się że mój dług wzrósł do sześćdziesięciu tysięcy.

- Okazało się że ten komornik oszukiwał Krzysztofa, brał te pieniądze dla siebie i wpisywał, że on nie spłacał długu. Wyobrażasz to sobie? A to wszystko jeszcze w świetle prawa… - dopowiada Piotr.

- Dostałem nakaz eksmisji. W zamian za moje mieszkanie, miałem dostać mieszkanie socjalne. Przychodzę do urzędu i tam każą mi podpisać, że się zgadzam na to mieszkanie, bo inaczej wyląduję na ulicy. To też było nielegalne, te kobiety z urzędu chciały pewnie sprzedać moje mieszkanie znajomemu. Jak już podpisałem, musiałem się wyprowadzić - mówi z żalem pan Krzysztof.

- Tak naprawdę on powinien najpierw móc obejrzeć to mieszkanie. Krzysztofowi przysługiwało takie prawo, a tutaj znowu został oszukany i to znowu przez urzędników - uzupełnia Piotr.

Jednak z tego wszystkiego najgorsze są warunki panujące w mieszkaniu socjalnym pana Krzysztofa…
- To jest okropne, jak oni ludzi traktują, w tym budynku jest wszędzie grzyb. U mnie to jeszcze nie jest tak źle, ale sąsiadka ma całą czarną ścianę od pleśni - skarży się pan Krzysztof.

- To jest cały blok, w którym są mieszkania socjalne. To jest stara zabudowa, bez izolacji, a tam jest bagienny teren. Ściany są wilgotne, grzyb jest wszędzie, żadne środki nie pomagają, nie da się tego zamalować. Byłem kiedyś u Krzysztofa, podnieśliśmy materac, a on z drugiej strony był cały zarośnięty pleśnią - mówi Piotr.

- Warunki są straszne. Jak się wprowadzałem, miałem kota. Zdechł po dwóch tygodniach, pewnie przez tą pleśń. Ja jestem schorowany, w tym mieszkaniu czuję się gorzej, mam mniej sił, wszystko mnie boli - żali się pan Krzysztof.

- Pisaliśmy różne pisma do miasta, żadnego skutku, żadnego zainteresowania. A to przecież nie chodzi tylko o Krzysztofa, w tym budynku mieszkają też starsi ludzie i dzieci.

Rozmowa zaczyna schodzić na błahe tematy, a czas goni pana Krzysztofa, musi już wracać. Macha mi na pożegnanie i życzy dobrego życia. Na koniec Piotr ma wielką prośbę: ten kto może niech nagłośni sprawę mieszkań socjalnych, bo wobec braku reakcji ze strony władz miasta, tylko zwykli ludzie i media mogą coś wskórać.


Dlatego my przedstawiamy Wam tę historię; jeśli każdy z nas na swoim małym poletku pracy, czy nauki, będzie pilnował sprawiedliwości, będziemy brać czynny udział w polepszaniu świata. Razem.

"Starajcie się zostawić ten świat choć trochę lepszym, niż go zastaliście"
- BiPi



A tutaj załączamy link do Wikipedii z artykułem o ojcu pana Krzysztofa:

Tekst: Kasia Połomska
Korekta: Hania Renke i Karolina Potrzebska
Zdjęcie: Kasia Połomska
#spójrzmiwoczy

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recepta na życie? Uśmiech!

"Liczy się szczerość!"