Maciek, czyli początek
Początki zawsze są cieżkie, nie ma co.
Tak było i w naszym przypadku.
Bo co z tego, że wymyśliłyśmy nareszcie, co chcemy zrobić i osiągnąć przez nasz projekt, skoro nie ma czego się chwycić, nie wiadomo za co się wziąć?
Ale 7 stycznia, po przysłowiowym mocnym kopie w tyłek (a raczej tyłki), wreszcie ruszyłyśmy i tak oto zaraz powstanie pierwszy post, pierwsza historia.
Zupa na Monciaku to cudowna akcja realizowana przez ludzi z ogromną ilością empatii i cierpliwości. Wszyscy są tam mile widziani, bezdomni i "domni". Wszyscy się zbierają, żeby porozmawiać i zjeść. Na chwilę zapominamy o problemach.
I tu pojawia się nasz pierwszy bohater.
Maciek.
Maciek mógłby napisać całą książkę o swoich przeżyciach.
Maciek mówi, że nie wstydzi się łez, bo to nieprawda, że mężczyźni nie płaczą.
Do Maćka mówi się po imieniu, bo przecież nie będziemy sobie "panować".
Maciek z Leszkiem i Marzeną (na których przyjdzie czas niedługo) trzymają się razem, żyją razem, głodują razem i "wpierdziel" też dostają razem, wszyscy po równo.
"Leżysz na ulicy - nikt ci nie pomoże. Ja leżałem tam, w śniegu, tu, na dole. To żeby nie Siwy i Sławek, to bym w tym śniegu umarł. Nie chcę mówić wulgarnie, bo bym zdechł tam. Nikt, nikt ci nie pomoże. Na klatce schodowej jest tak, że jak wracają po meczu, idzie trzech - czterech, idą sobie piwo wypić i jeszcze cię skopią. Po mordzie tak dostałem, że miałem taką głowę! Taki wpi**dol można dostać, że się w głowie nie mieści. Latają z nożami, kastetami. (...) Człowieku, to jest niepojęte. Śpisz na kartonie, nogi bolą, śpisz na podłodze - to nie tak, jak na wersaleczkę się położysz elegancko w pościeli, tylko śpisz na twardym, zamiast poduszki - plecak pod głową, który ci ukradną! (...) Buty ukradną, bo adidasa albo nike'i albo jakieś. (...) Ja wam mogę wszystko opowiedzieć (...)"
Teraz już nie tylko Maćkowi płyną łzy, one niespiesznie spływają także z oczu Leszka, Marzeny i naszych.
"Ostatnio sześć godzin żeśmy prosili, żeby ktoś nam kupił piątkę wody! Powiem ci tak: podchodzisz i prosisz kogoś żeby ci kupił coś do zjedzenia. Mówisz, że masz pieczywo i masło, to wiesz co ci kupi? Kupi chleb i masło. Ludzie są nielogiczni. (...) Jajka raz kupili i wodę gazowaną! Coś jest nie tak chyba. Jedyny kto się okazał być normalnym człowiekiem, to był jak byliśmy w Wigilię Jacek Karnowski, prezydent Sopotu. Podzielił się z nami opłatkiem i mówi: "dobra, co potrzebujecie?" To i to. "To się da załatwić". I Paweł tutaj z Caritasu. Tyle."
Maciek ma stanąć w kolejce po zmianę opatrunku, ale nie może teraz przestać mówić, bo okazało się, że ktoś naprawdę chce go słuchać.
Kiedy Marysia pyta o szukanie pomocy w państwowych placówkach, Maciek mówi wprost: nie ma dla niego pomocy. Nie tutaj, nie z jego przyjaciółmi.
Za chwilę słyszę:
"Mówię ci otwarcie, Karolina: nie ma zmiłuj się. Nie znacie tego życia. Kto nie spał na torach, nie przewrócił się na torach, kto nie jeździł skmką o północy, kto w Wejherowie nie spał, gdzie od drugiej do czwartej jest zamknięty dworzec, w zimnie... Wyrzucają! Kto cię z skmki nie wyrzucił, kto cię nie wypier**lił ze szpitala... Wszędzie jest wpier**l. Żygać się chce. Nie, nie... Kto ci butów na ławce nie ukradł w lato, gdzie w skarpetkach do prezydium trzeba było iść... Nawet skarpetki zabrali! A kiedy psy przyjeżdżają, pałą tylko wpier**l dostaniesz. Zwierzęta, nie ludzie. Nic złego nie zrobiłem! Przyszli ostatnio we czterech i mnie tak chwycili i na schody wyrzucili, gdzie ja mam padaczkę. Do lekarza nie mogę iść, bo nieubezpieczony, straciłem dowód osobisty, poszedłem do Szczurka - dwa dni załatwiałem, trzy razy ataku dostałem, ale do szpitala nie mogłem iść. Tak się żyje na ulicy. Nikt nie pomoże. Dobrzy ludzie tylko, jak poprosisz grzecznie, bo ja jestem grzecznym człowiekiem. Leszek, czy ja jestem grzeczny człowiek, czy nie? /Leszek: Jesteś, kochany jesteś!/
"Szczerze? Co chciałem zrobić? Chciałem się zabić. Żeby nie Marzena... A ty, Leszek? Co dwa dni temu chciałeś zrobić? Dwadzieścia tabletek wpier**lił. A Marzena? Marzena chciała się powiesić. Bo się nie chce żyć! Książkę mogę napisać na ten temat, to by było trzysta czy czterysta stron! To, co ja przeżyłem..."
Maciek skończył technikum budowlane.
"Na budownictwie to ja znam się tak! Nie załamiesz mnie! Ale żebym wrócił na budowę, to trzeba najpierw dwa tygodnie chociaż odpocząć i zjeść. Bo osłabiony i niedojedzony, to jak pójdę na budowę, jak worek waży 25 kilo, żeby postawić na mur? Żeby poszpachlować dobrze na ruszowaniu, to trzeba mieć siłę. Ja dzisiaj jestem tak zryty, na nic nie mam siły. Na takim jedzeniu, suchym prowiancie, nie ujedziesz długo. Widzisz ten taras przed Sheratonem? To te ręce zrobiły. Elewacja na Sheratonie? To te ręce dołożyły do tego."
Pewnie, tak jak Marysia, chcecie zapytać o noclegownie. I tu wkracza jedno słowo:
r e j o n i z a c j a.
"Mnie nie przyjmą. Interwencyjnie na dwa - trzy dni. I to jest wszystko. Nie będę ci ściemniał, czasami sobie piwo wypiję. To też nie chcą przyjąć. Dziwny kraj."
Przy jakiejś anegdocie o Berlinie, pytam, czy był tam kiedyś. A on tylko spogląda na mnie i z uśmiechem na twarzy mówi:
"Ja w dwudziestu czterech krajach byłem. Ciężarówkami jeździłem. Osiem lat. Wiesz jak fajnie?"
Jednak największe poruszenie w głosie Maćka słychać, wtedy kiedy mówi o swoich dwóch córkach.
Tyle miłości w oczach.
I tyle buntu przeciwko takiemu życiu.
I znów miłość.
16 i 15 lat. Tyle mają jego dwie córki.
"To tyle co my" mówię.
"No tyle mają" słyszę.
"Tyle co my!"
"No weź, nie gadaj, ej!"
"Serio!"
"Nie ściemniaj mi tu, nie ma opcji, że ty masz 16 lat, nie wierzę!"
Okazało się, że mam 23. Szybko te lata mijają, nie ma co.
Takie spotkanie dodaje skrzydeł.
Nieważne, że stopy i ręce marzną na mrozie, zupa stygnie, a słońce dopiero co się obudziło i już zachodzi: po takich rozmowach, takich szczerych emocjach i relacjach, nie da się nie szczerzyć mordki do wszystkich naokoło.
Tak było i w naszym przypadku.
Bo co z tego, że wymyśliłyśmy nareszcie, co chcemy zrobić i osiągnąć przez nasz projekt, skoro nie ma czego się chwycić, nie wiadomo za co się wziąć?
Ale 7 stycznia, po przysłowiowym mocnym kopie w tyłek (a raczej tyłki), wreszcie ruszyłyśmy i tak oto zaraz powstanie pierwszy post, pierwsza historia.
Zupa na Monciaku to cudowna akcja realizowana przez ludzi z ogromną ilością empatii i cierpliwości. Wszyscy są tam mile widziani, bezdomni i "domni". Wszyscy się zbierają, żeby porozmawiać i zjeść. Na chwilę zapominamy o problemach.
I tu pojawia się nasz pierwszy bohater.
Maciek.
Maciek mógłby napisać całą książkę o swoich przeżyciach.
Maciek mówi, że nie wstydzi się łez, bo to nieprawda, że mężczyźni nie płaczą.
Do Maćka mówi się po imieniu, bo przecież nie będziemy sobie "panować".
Maciek z Leszkiem i Marzeną (na których przyjdzie czas niedługo) trzymają się razem, żyją razem, głodują razem i "wpierdziel" też dostają razem, wszyscy po równo.
"Leżysz na ulicy - nikt ci nie pomoże. Ja leżałem tam, w śniegu, tu, na dole. To żeby nie Siwy i Sławek, to bym w tym śniegu umarł. Nie chcę mówić wulgarnie, bo bym zdechł tam. Nikt, nikt ci nie pomoże. Na klatce schodowej jest tak, że jak wracają po meczu, idzie trzech - czterech, idą sobie piwo wypić i jeszcze cię skopią. Po mordzie tak dostałem, że miałem taką głowę! Taki wpi**dol można dostać, że się w głowie nie mieści. Latają z nożami, kastetami. (...) Człowieku, to jest niepojęte. Śpisz na kartonie, nogi bolą, śpisz na podłodze - to nie tak, jak na wersaleczkę się położysz elegancko w pościeli, tylko śpisz na twardym, zamiast poduszki - plecak pod głową, który ci ukradną! (...) Buty ukradną, bo adidasa albo nike'i albo jakieś. (...) Ja wam mogę wszystko opowiedzieć (...)"
Teraz już nie tylko Maćkowi płyną łzy, one niespiesznie spływają także z oczu Leszka, Marzeny i naszych.
"Ostatnio sześć godzin żeśmy prosili, żeby ktoś nam kupił piątkę wody! Powiem ci tak: podchodzisz i prosisz kogoś żeby ci kupił coś do zjedzenia. Mówisz, że masz pieczywo i masło, to wiesz co ci kupi? Kupi chleb i masło. Ludzie są nielogiczni. (...) Jajka raz kupili i wodę gazowaną! Coś jest nie tak chyba. Jedyny kto się okazał być normalnym człowiekiem, to był jak byliśmy w Wigilię Jacek Karnowski, prezydent Sopotu. Podzielił się z nami opłatkiem i mówi: "dobra, co potrzebujecie?" To i to. "To się da załatwić". I Paweł tutaj z Caritasu. Tyle."
Maciek ma stanąć w kolejce po zmianę opatrunku, ale nie może teraz przestać mówić, bo okazało się, że ktoś naprawdę chce go słuchać.
Kiedy Marysia pyta o szukanie pomocy w państwowych placówkach, Maciek mówi wprost: nie ma dla niego pomocy. Nie tutaj, nie z jego przyjaciółmi.
Za chwilę słyszę:
"Mówię ci otwarcie, Karolina: nie ma zmiłuj się. Nie znacie tego życia. Kto nie spał na torach, nie przewrócił się na torach, kto nie jeździł skmką o północy, kto w Wejherowie nie spał, gdzie od drugiej do czwartej jest zamknięty dworzec, w zimnie... Wyrzucają! Kto cię z skmki nie wyrzucił, kto cię nie wypier**lił ze szpitala... Wszędzie jest wpier**l. Żygać się chce. Nie, nie... Kto ci butów na ławce nie ukradł w lato, gdzie w skarpetkach do prezydium trzeba było iść... Nawet skarpetki zabrali! A kiedy psy przyjeżdżają, pałą tylko wpier**l dostaniesz. Zwierzęta, nie ludzie. Nic złego nie zrobiłem! Przyszli ostatnio we czterech i mnie tak chwycili i na schody wyrzucili, gdzie ja mam padaczkę. Do lekarza nie mogę iść, bo nieubezpieczony, straciłem dowód osobisty, poszedłem do Szczurka - dwa dni załatwiałem, trzy razy ataku dostałem, ale do szpitala nie mogłem iść. Tak się żyje na ulicy. Nikt nie pomoże. Dobrzy ludzie tylko, jak poprosisz grzecznie, bo ja jestem grzecznym człowiekiem. Leszek, czy ja jestem grzeczny człowiek, czy nie? /Leszek: Jesteś, kochany jesteś!/
"Szczerze? Co chciałem zrobić? Chciałem się zabić. Żeby nie Marzena... A ty, Leszek? Co dwa dni temu chciałeś zrobić? Dwadzieścia tabletek wpier**lił. A Marzena? Marzena chciała się powiesić. Bo się nie chce żyć! Książkę mogę napisać na ten temat, to by było trzysta czy czterysta stron! To, co ja przeżyłem..."
Maciek skończył technikum budowlane.
"Na budownictwie to ja znam się tak! Nie załamiesz mnie! Ale żebym wrócił na budowę, to trzeba najpierw dwa tygodnie chociaż odpocząć i zjeść. Bo osłabiony i niedojedzony, to jak pójdę na budowę, jak worek waży 25 kilo, żeby postawić na mur? Żeby poszpachlować dobrze na ruszowaniu, to trzeba mieć siłę. Ja dzisiaj jestem tak zryty, na nic nie mam siły. Na takim jedzeniu, suchym prowiancie, nie ujedziesz długo. Widzisz ten taras przed Sheratonem? To te ręce zrobiły. Elewacja na Sheratonie? To te ręce dołożyły do tego."
Pewnie, tak jak Marysia, chcecie zapytać o noclegownie. I tu wkracza jedno słowo:
r e j o n i z a c j a.
"Mnie nie przyjmą. Interwencyjnie na dwa - trzy dni. I to jest wszystko. Nie będę ci ściemniał, czasami sobie piwo wypiję. To też nie chcą przyjąć. Dziwny kraj."
Przy jakiejś anegdocie o Berlinie, pytam, czy był tam kiedyś. A on tylko spogląda na mnie i z uśmiechem na twarzy mówi:
"Ja w dwudziestu czterech krajach byłem. Ciężarówkami jeździłem. Osiem lat. Wiesz jak fajnie?"
Jednak największe poruszenie w głosie Maćka słychać, wtedy kiedy mówi o swoich dwóch córkach.
Tyle miłości w oczach.
I tyle buntu przeciwko takiemu życiu.
I znów miłość.
16 i 15 lat. Tyle mają jego dwie córki.
"To tyle co my" mówię.
"No tyle mają" słyszę.
"Tyle co my!"
"No weź, nie gadaj, ej!"
"Serio!"
"Nie ściemniaj mi tu, nie ma opcji, że ty masz 16 lat, nie wierzę!"
Okazało się, że mam 23. Szybko te lata mijają, nie ma co.
Takie spotkanie dodaje skrzydeł.
Nieważne, że stopy i ręce marzną na mrozie, zupa stygnie, a słońce dopiero co się obudziło i już zachodzi: po takich rozmowach, takich szczerych emocjach i relacjach, nie da się nie szczerzyć mordki do wszystkich naokoło.
M: "Jestem fotogeniczny?"
K: "I to jak!"
M: "Nie wierzę ci, musisz mi pokazać!"
M: "Kurde, faktycznie jestem!"
Artykuł i zdjęcie: Karolina Potrzebska
Brawo, gratuluję pomysłowości i motywacji, wzruszające jak zarazem ukazujące problematyke sytuacji, trzymam kciuki za dalsze prace :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo i cieszymy się, że spełniamy oczekiwania i możemy działać ❤
UsuńŚciska za serce... wstrząsające są losy takich ludzi, człowiek sobie nawet nie zdaje sprawy. Świetnie, że jest ktoś, kto opowiada te historie, nie boi się rozmowy, działania. Przepiękny projekt, bardzo wzruszający i inspirujący. Trzymam mocno kciuki, robicie świetną robotę ♥
OdpowiedzUsuńWiecie może, czy jest jakakolwiek możliwość, żeby w realny sposób pomóc? Bo to co mówił Maciek, ludzie czasem chcą pomóc, a nie wiedzą jak, nie myślą, nie wiedzą. W jaki sposób można naprawdę jakoś pomóc tej trójce, tym ludziom, może jakieś akcje, organizacje? Bo po takim tekście naprawdę serce się kraja i napływa taka ogromna bezradność, a może wcale nie musi tak być, może można w jakiś sposób działać i realnie komuś pomóc.
Takich akcji jak Zupa na Monciaku jest dużo: trzeba czasami tylko poszperać po pojedynczych artykułach, popytać harcerzy, działaczy społecznych, radnych rady miasta. I tam można bezpośrednio pomagać. Ale jeżeli spotykasz na ulicy takiego bezdomnego: prosi cię o bułkę, czy wodę, to oprócz kupienia tych artykułów, superważna jest dla nich rozmowa. Są przyzwyczajeni, że ludzie omijają ich z daleka i czasami nie mają z kim naprawdę porozmawiać przez wiele lat. Zapytaj się jak się czuje, opowiedz coś o sobie, a jeśli będzie chciał powiedzieć coś o swojej historii, to samo się z niego wyleje, uwierz mi. I tu jest największa pomoc jakiej możesz im udzielić. To daje nadzieję, a to dla nich siła na przetrwanie następnego dnia.
Usuń