"Usiąść i myśleć"
Witajcie w świecie pana Marka. Świecie widzianym tylko prawym okiem. Pan Marek kradł, od kiedy miał 11 lat. Pan Marek siedzi na ławce obok swojego brata – pana Wojtka, również bezdomnego. Trzeci z braci, najstarszy, też bezdomny. Pan Marek uśmiecha się do nas przyjaźnie. Wracamy do początku.
„Kiedy miałem 11 lat, zaczęły się u mnie kradzieże. Trwało to wiele, wiele, wiele lat – prawie 15 lat trwało, z przerwami na więzienie i na zakład poprawczy. I po ostatnim wyroku, jak siedziałem, jak się odbywał, doszedłem do wniosku, że… to się nie opłaca. Lepiej… lepiej biedę klepać jak kraść. Od czasu jak wyszedłem… tego się trzymam… nie kradnę! Po prostu odpuściłem sobie, no…”
Woli być żebrakiem niż złodziejem. Człowiek, dla którego „klepanie biedy” nie jest, jak dla wielu z nas, abstrakcją. Jest konkretem – dziurawym butem, cuchnącym ubraniem, głodem, brakiem domu. Jest codziennością.
„I nie jest dobrze, mogłoby być lepiej w życiu, ale w sumie to nie narzekam. Są ludzie, którzy jakby to powiedzieć… tacy, którzy sercem się przychylają. Podchodzą. I jeżeli widzieliby, że ja bym był pijany to podejrzewam, że by z tego nic nie było. Ale jak widzą, że jestem trzeźwy, sobie siedzę, chcę ustukać parę groszy, na jedzenie czy na coś tam no tego, to mi wrzucają po parę groszy.”
Pan Marek kontynuuje:
„I to mi się podoba w tym narodzie. Ludzie nie podchodzą, że ten, co żebrze to od razu na chlanie potrzebuje. On nie wie, czy ja sobie piwo kupię czy ja sobie kupię chleb czy coś do chleba. On tego nie wie. Ale on tego nie neguje. On po prostu podchodzi do mnie jak do człowieka. To jest bardzo pozytywne, bardzo pozytywne! Znaczy właśnie w naszym narodzie, to jest to. Zawsze było, że Polak Polakowi pomagał!”
H: Widzę, że pan ma różaniec. Jest pan wierzący?
„Oczywiście, od dziecka. Jestem wierzący i praktykujący.”
„W nocy wstaję, chodzę tu po rewirach.. Śpię w restauracji na tarasie - tam, na krzesełku. Budzę się czwarta/piąta i ruszam w trasę. Jakieś puszki uzbierać, cokolwiek, żeby jakieś pieniążki były. Rano chodzę na mszę. Ale to jest taka sprawa trochę… Bo idę do kościoła, pomodlę się, a później siadam pod kościołem i proszę ludzi i to jest takie… No kościelnemu to nie pasuje – ale ja mu się nie dziwię…”
H: Prosi pan ludzi, ale Boga też pan prosi?
„Cały czas, cały czas i mam nadzieje, że … ale szczerze mówiąc, nie, że utraciłem wiarę, ale… na bardzo lepsze to się już nie zmieni – jak jest, tak jest, i jest dobrze. Bóg Bogiem, modlitwa - modlę się codziennie... Ale co zrobię? No co mam robić? Mam się pójść i powiesić? To za łatwe, za łatwe…”
Za łatwo być nie może. I nie jest. Pan Marek po raz kolejny pociąga nosem. Przeprasza, że „znowu się rozkleja”… Dziękuje za chusteczkę, bierze się w garść i mówi dalej.
„Nigdy, nigdy, nigdy - zaznaczam… Nigdy nie wyrzeknę się Boga. Bóg jest ze mną od samego początku. On mną kierował, a że ja obrałem zły kierunek to już nie jest jego wina, ale on cały czas jest ze mną…”
H: Kiedy w roku jest panu najciężej? Zimą?
„Powiem szczerze, że jeszcze zimy nie przetrwałem. Poprzednią spędziłem w ośrodku pomocy społecznej.”
H: Dlaczego pan już nie jest w ośrodku?
„Proszę pani…. Trudno to powiedzieć… Po prostu nie lubię zamknięcia. Przez to, że wiele lat w więzieniu spędziłem - razem ponad 30. Ja w tym ośrodku, co byłem, to nie narzekam na nich, nie - bardzo w porządku, młodzi ludzie prowadzą ten ośrodek. Jak przyjechałem, wzięli mnie do lekarza, rentę mi załatwili…”
Skoro mowa o lekarzu i rencie, to…
H: Co się stało z pana okiem?
„Śmieszna sytuacja…. (bardzo śmieszna…) Raptownie spadłem z ławki i zaczęło mnie boleć oko. Ja sobie tak tłumaczę, że musiał mnie jakiś robal udziabać. Na lewe oko nie widzę. Ale no co, no z mojej winy! Kto mi kazał kłaść się na ławkę? Jakbym miał gdzie mieszkać to bym poszedł do domu i bym spał. No takie życie jest…”
Były wzruszenia i realizm, czas na wnioski i optymizm.
„Powiem pani, że summa summarum, z całego swojego życia to pewne wnioski wyciągnąłem. Może nie do końca jak trzeba, ale dużo. Samo to, że skończyłem z kradzieżami, to jest pierwsza sprawa.”
„Druga, że do życia podchodzę lajtowo. Bo przekonałem się, że jeżeli ma się problemy i się robi po złości, to to nic nie pomaga. Jeżeli ma się problem duży, to albo sobie odpuścić, albo sobie na spokojnie przemyśleć i coś zrobić z tego.”
„Nie, że na chama - zły jestem i wariuję – nie, to nie na tym polega. Nie robić nic pochopnie, bo to nic nie daje, tylko na spokojnie. Człowiek od wpływem emocji jest agresywny, a na spokojnie wszystko ładnie, pięknie sobie poukłada. Nie tyczy się to tylko mnie, tylko każdego jednego obywatela i obywatelki. Każdą sytuację można załagodzić. Trzeba siedzieć. Trzeba usiąść i myśleć.”
Pan Marek macha nam na pożegnanie, dziękuje za rozmowę. Życiowa mądrość do wzięcia. Zupełnie za darmo. W niedzielę na Monciaku.
„Kiedy miałem 11 lat, zaczęły się u mnie kradzieże. Trwało to wiele, wiele, wiele lat – prawie 15 lat trwało, z przerwami na więzienie i na zakład poprawczy. I po ostatnim wyroku, jak siedziałem, jak się odbywał, doszedłem do wniosku, że… to się nie opłaca. Lepiej… lepiej biedę klepać jak kraść. Od czasu jak wyszedłem… tego się trzymam… nie kradnę! Po prostu odpuściłem sobie, no…”
Woli być żebrakiem niż złodziejem. Człowiek, dla którego „klepanie biedy” nie jest, jak dla wielu z nas, abstrakcją. Jest konkretem – dziurawym butem, cuchnącym ubraniem, głodem, brakiem domu. Jest codziennością.
„I nie jest dobrze, mogłoby być lepiej w życiu, ale w sumie to nie narzekam. Są ludzie, którzy jakby to powiedzieć… tacy, którzy sercem się przychylają. Podchodzą. I jeżeli widzieliby, że ja bym był pijany to podejrzewam, że by z tego nic nie było. Ale jak widzą, że jestem trzeźwy, sobie siedzę, chcę ustukać parę groszy, na jedzenie czy na coś tam no tego, to mi wrzucają po parę groszy.”
Pan Marek kontynuuje:
„I to mi się podoba w tym narodzie. Ludzie nie podchodzą, że ten, co żebrze to od razu na chlanie potrzebuje. On nie wie, czy ja sobie piwo kupię czy ja sobie kupię chleb czy coś do chleba. On tego nie wie. Ale on tego nie neguje. On po prostu podchodzi do mnie jak do człowieka. To jest bardzo pozytywne, bardzo pozytywne! Znaczy właśnie w naszym narodzie, to jest to. Zawsze było, że Polak Polakowi pomagał!”
H: Widzę, że pan ma różaniec. Jest pan wierzący?
„Oczywiście, od dziecka. Jestem wierzący i praktykujący.”
„W nocy wstaję, chodzę tu po rewirach.. Śpię w restauracji na tarasie - tam, na krzesełku. Budzę się czwarta/piąta i ruszam w trasę. Jakieś puszki uzbierać, cokolwiek, żeby jakieś pieniążki były. Rano chodzę na mszę. Ale to jest taka sprawa trochę… Bo idę do kościoła, pomodlę się, a później siadam pod kościołem i proszę ludzi i to jest takie… No kościelnemu to nie pasuje – ale ja mu się nie dziwię…”
H: Prosi pan ludzi, ale Boga też pan prosi?
„Cały czas, cały czas i mam nadzieje, że … ale szczerze mówiąc, nie, że utraciłem wiarę, ale… na bardzo lepsze to się już nie zmieni – jak jest, tak jest, i jest dobrze. Bóg Bogiem, modlitwa - modlę się codziennie... Ale co zrobię? No co mam robić? Mam się pójść i powiesić? To za łatwe, za łatwe…”
Za łatwo być nie może. I nie jest. Pan Marek po raz kolejny pociąga nosem. Przeprasza, że „znowu się rozkleja”… Dziękuje za chusteczkę, bierze się w garść i mówi dalej.
„Nigdy, nigdy, nigdy - zaznaczam… Nigdy nie wyrzeknę się Boga. Bóg jest ze mną od samego początku. On mną kierował, a że ja obrałem zły kierunek to już nie jest jego wina, ale on cały czas jest ze mną…”
H: Kiedy w roku jest panu najciężej? Zimą?
„Powiem szczerze, że jeszcze zimy nie przetrwałem. Poprzednią spędziłem w ośrodku pomocy społecznej.”
H: Dlaczego pan już nie jest w ośrodku?
„Proszę pani…. Trudno to powiedzieć… Po prostu nie lubię zamknięcia. Przez to, że wiele lat w więzieniu spędziłem - razem ponad 30. Ja w tym ośrodku, co byłem, to nie narzekam na nich, nie - bardzo w porządku, młodzi ludzie prowadzą ten ośrodek. Jak przyjechałem, wzięli mnie do lekarza, rentę mi załatwili…”
Skoro mowa o lekarzu i rencie, to…
H: Co się stało z pana okiem?
„Śmieszna sytuacja…. (bardzo śmieszna…) Raptownie spadłem z ławki i zaczęło mnie boleć oko. Ja sobie tak tłumaczę, że musiał mnie jakiś robal udziabać. Na lewe oko nie widzę. Ale no co, no z mojej winy! Kto mi kazał kłaść się na ławkę? Jakbym miał gdzie mieszkać to bym poszedł do domu i bym spał. No takie życie jest…”
Były wzruszenia i realizm, czas na wnioski i optymizm.
„Powiem pani, że summa summarum, z całego swojego życia to pewne wnioski wyciągnąłem. Może nie do końca jak trzeba, ale dużo. Samo to, że skończyłem z kradzieżami, to jest pierwsza sprawa.”
„Druga, że do życia podchodzę lajtowo. Bo przekonałem się, że jeżeli ma się problemy i się robi po złości, to to nic nie pomaga. Jeżeli ma się problem duży, to albo sobie odpuścić, albo sobie na spokojnie przemyśleć i coś zrobić z tego.”
„Nie, że na chama - zły jestem i wariuję – nie, to nie na tym polega. Nie robić nic pochopnie, bo to nic nie daje, tylko na spokojnie. Człowiek od wpływem emocji jest agresywny, a na spokojnie wszystko ładnie, pięknie sobie poukłada. Nie tyczy się to tylko mnie, tylko każdego jednego obywatela i obywatelki. Każdą sytuację można załagodzić. Trzeba siedzieć. Trzeba usiąść i myśleć.”
Pan Marek macha nam na pożegnanie, dziękuje za rozmowę. Życiowa mądrość do wzięcia. Zupełnie za darmo. W niedzielę na Monciaku.
To, co prawda, nie jest pan Marek i jego brat, ale ci przemili panowie koniecznie chcieli zdjęcie - a jako że zdjęcia pana Marka nie mamy, to robimy małą zamiankę, żebyście wiedzieli jak pozytywnych ludzi można spotkać w każdą niedzielę o 15.00 na Monciaku.
Tekst i rozmowa: Hania Renke
Korekta i zdjęcie: Karolina Potrzebska
Komentarze
Prześlij komentarz